sobota, 31 stycznia 2015

Rozkręcam się.

  Moja, już nie tak nowa, inwestycja w kolejny środek trwały do ćwiczeń.
  Przed kupnem czytałam sporo o hula hop i napotkałam na wiele zniechęcających komentarzy. Dużo kobiet skarżyło się na boleści i siniaki na brzuchu i biodrach od obijających się o ciało wypustek, ale podobno po dwóch tygodniach ćwiczeń siniaki ustępują, a ból jest mniejszy. Wiele osób polecało przez pierwsze dni ćwiczyć w bluzie.
  A co do samych ćwiczeń... Czytałam opinie, że na początku bardzo trudno utrzymać koło i na początku poleca się 2 minuty ćwiczeń dziennie - również ze względu na początkowy ból. Celem głównym jest ćwiczenie dwa razy dziennie po 20 minut i to podobno przynosi duże efekty.


   Mimo nieciekawych uwag, co do początkowych przygód z kołem, zdecydowałam zamówić jedno dla siebie. Przygotowałam się na spory ból, więc założyłam bluzę, ale okazało się, że nie boli to aż tak bardzo jak myślałam. Już na następny dzień ćwiczyłam na samą bluzkę. Siniaki, owszem były, ale nie aż tak bardzo widoczne i nie byłam obolała. Również z utrzymaniem koła nie miałam od samego początku żadnych problemów, teraz niemal w ogóle mi nie spada. Także czasem nie warto wierzyć opinii publicznej i samemu przetestować coś na sobie.
    Na razie jest za krótko, żeby widoczne były jakiekolwiek efekty, ale za to często i chętnie ćwiczę. Kręcenie okazało się bardzo odprężające - nie wymaga zbyt wiele umiejętności, tym bardziej siły. Jeśli przyniesie widoczne efekty, to wydaje mi się, że warto zainwestować w takie urządzenie.

czwartek, 22 stycznia 2015

Coś ciepłego.

  



  Dziś przepis na zupę krem z pomidorów, który otrzymałam od mojej "hiszpańskiej" koleżanki. Jedyne, co zmodyfikowałam to dodanie przyprawy z łagodnej papryki. Zupa szybka do zrobienia, smaczna i bardzo zdrowa.
   Zupa krem z pomidorów, to "nowocześniejsza" wersja domowej pomidorowej, którą chyba każdy zna. Zupy kremy przywędrowały do Polski w XIX wieku z Francji, nosząc nazwę zup-puree. Jednak wtedy były dodatkowo zagęszczane śmietaną, zasmażką i mąką. Stały się jednak bardzo popularne stosunkowo niedawno, ponieważ świat podbiły wielofunkcyjne miksery oraz blendery eliminując potrzebę ręcznego ścierania warzyw i każdy w łatwy sposób może przygotować swój mix warzyw, w nieco mniej kalorycznej odsłonie niż to było kiedyś.
   Polecam zimą jeść ciepłe posiłki, ponieważ są bardziej sycące, a do tego rozgrzewające. Gdy jemy jedynie "na zimno" nasz organizm wciąż potrzebuje jedzenia, a przecież zima nie musi się skończyć nowo nabytymi kilogramami.

   Składniki na 2-3 osoby:
+ 1 kg pomidorów
+ 2-3 marchewki
+ 1 cebula
+ 1-2 ząbki czosnku
+ 1 łyżka zielonego pesto basilico
+ 2 łyżki oliwy
+ przyprawa papryka łagodna
+ bazylia, oregano
+ sól, pieprz
   Jak przygotować?:
   Do średniej wielkości garnka wlewamy oliwę, podgrzewamy, wrzucamy posiekaną w kostkę cebulę i czosnek. Gdy cebulka się zeszkli, dodajemy pokrojoną w plastry marchewkę. Chwilę gotujemy i dokładamy pokrojone pomidory (obrane ze skórki! Warto to zrobić na samym początku). Całość gotujemy dopóki marchewka nie zrobi się miękka. Na koniec blendujemy wszystko i przyprawiamy. (Z papryką dość ostrożnie, ponieważ zupa będzie zbyt ostra.) Ładnie ozdabiamy i gotowe! Ja akurat posypałam zupę bazylią (gotową) oraz świeżo posiekanymi jej listkami i dodałam dwa listki natki. Można zetrzeć ciut parmezanu, wtedy byłoby idealnie.

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Mam już cały osprzęt.

     Po najpracowitszym dniu w semestrze mogę w końcu zrealizować chociaż jeden z zaplanowanych tematów. Dziś o serniku, który zrobiłam już tydzień temu, jednak nie miałam dość czasu, aby wrzucić przepis. Podobno są zwolennicy sernika na ciepło - od razu po wyjęciu z piekarnika im najbardziej smakuje, jednak ja jestem w drugiej grupie - dla mnie sernik jest najlepszy na drugi dzień, gdy postoi przez noc w lodówce. Ciesząc się, że już dysponuje przejściem do blendera i nie muszę ubijać jajek widelcem, zrobiłam kolejne ciasto. Nowa jakość życia, doprawdy! Sernik (bez czasu pieczenia) robi się w 20 minut (no może w 30 razem ze sprzątaniem stanowiska pracy). Ale to i tak niedużo. Nawet się zdziwiłam, bo jak pamiętam z dzieciństwa, kiedy mama i babcia piekły ciasta, to kojarzyłam to z całym poświęconym temu dniem. Ale byłam bardzo mała, więc trzeba wziąć poprawkę na załamywanie czaso-przestrzeni i dylatację czasu w oczach dziecka.
     Przepis mam od mamy, ale to dość nowe danie w domu, więc może pochodzi z jakiejś książki lub jakiegoś programu (nie chcę się narażać na oskarżenie o plagiat). Mamie i tak wychodzi smaczniejszy niż mnie, tak to jest. Potrzebne składniki:
+ 10 jajek
+ 1 opakowanie cukru wanilinowego
+ herbatniki (ja zużyłam 1,5 opakowania Leibnitz)
+ 1 kg sera śmietankowego (musi być kremowy i dość gęsty)
+ sól
+ ewentualnie zapach waniliowy.
     Sposób przygotowania:
Oddzielamy białka od żółtek (białka polecam mieć w dużej misce, ponieważ białka przybiorą sporo na objętości). Do żółtek dodajemy cukier wanilinowy, a następnie cukier i ubijamy wszystko. Do formy (na wysmarowaną masłem blachę lub na papier do pieczenia) wykładamy herbatniki i docinamy je tak, aby zajęły równo całą formę. Do masy z żółtek dodajemy ser, który najlepiej wyciągnąć na trochę czasu przed robieniem ciasta i miksujemy całą masę. Możemy dodać nieco zapachu.


Do białek dodajemy szczyptę soli, aby lepiej się ubijały i miksujemy na sztywną pianę. Następnie dodajemy masę z żółtek do ubitej piany delikatnie mieszając łyżką, aby masa była pulchna i nie opadła.


Całość wlewamy do formy na rozłożone wcześniej herbatniki, wyrównujemy masę i pieczemy godzinę w 200 stopniach, najlepiej w kąpieli wodnej (w tym celu wylewamy trochę wody na blachę piekarnikową - nie tę, w której jest ciasto).
Sernik początkowo bardzo urośnie, jednak w miarę pieczenia będzie opadał.


Kawałek po lewej stronie polukrowałam... W sumie nie wiem, który był lepszy :)

piątek, 9 stycznia 2015

Dzień idealny.

    Myślę, że każdemu się kiedyś przytrafił dzień z serii "dzień idealny", kiedy wszystko nam leci z rąk, godzina po godzinie wyskakują coraz nowsze trupki z szafy, a czas nas ponagla do jak najszybszej naprawy sytuacji. U mnie ten dzień wypadł na ósmego stycznia 2015. Co prawda, powaga sytuacji nie znajdowała się na czerwonej linii, ale nieźle się napociłam, aby przed snem odkręcić skutki mojego roztrzepania. Roztrzepania, właśnie.
     Otóż zaczęło się niewinnie - zakupami składników do ciasta. Mianowicie potrzebne mi były:
+ 8 jajek
+ 1/2 szklanki cukru
+ 6 łyżek mąki
+ 1 łyżeczka proszku do pieczenia
+ 600g śmietanki 36%
+ 3 jabłka
+ truskawki
+ 1 cytryna
+ łyżeczka cukru pudru
+ wiórki kokosowe.
     W przepisie, który otrzymałam od mojej znajomej były jagody, ale nie mogłam dostać, więc skorzystałam z zapasów w zamrażarce, gdzie znajdowały się mrożone truskawki. Tak po prawdzie, w związku z dniem idealnym, ciasto zrobiłam inaczej niż otrzymałam to w przepisie, na skutek czego wyszło zupełnie inne. To "pierwotne" z jagodami zrobię wiosną, kiedy już będą dostępne jagody i wtedy już będę skrupulatnie się trzymać przepisu, bez żadnych niespodzianek mam nadzieję.

      Zatem przepis na moje ciasto:
     Siedem żółtek i jedno całe jajko ubić z cukrem, dodać mąkę oraz proszek do pieczenia i ubić całość, Pozostałe białka ubić na sztywną pianę, Pianę dodać do masy i delikatnie mieszać łyżką (nie mikserem, bo wtedy masa nie będzie puszysta i opadnie). Całą przygotowaną masę wylać do formy wysmarowanej masłem i bułką lub wyłożonej papierem do pieczenia. Polecam jednak ten pierwszy sposób, ponieważ na papierze nie uzyska się ładnego kształtu brzegów ciasta, jak to niestety wyszło u mnie. Po ostudzeniu biszkoptu nasączamy go wodą z cytryną (sok z jednej cytryny na kubeczek wody).

Piana z białek i masa żółtkowa.

      Następnie przygotowujemy krem. Ubijamy śmietanę na sztywno, możemy dodać łyżeczkę cukru pudru, jeśli ktoś lubi słodkości i krem wydaje się mu leciutko kwaśny. Krem gotowy.
       Teraz przygotowujemy jabłka - ścieramy je na tarce i dusimy w garnku podlewając wodą, aby się nie przypaliły. Gdy woda wyparuje, znów dolewamy. Jabłka dusimy ok. 15 minut.
       Przestudzone jabłuszka wykładamy na wcześniej przygotowany biszkopt. Następnie wykładamy śmietanę, przybieramy truskawkami całe ciasto lub tylko brzegi i posypujemy całość wiórkami kokosowymi. Gdy decydujemy się na przybranie jedynie brzegów, lepiej najpierw posypać ciasto wiórkami, a później udekorować truskawkami (ja zrobiłam odwrotnie i truskawki nie prezentują się tak jakbym tego chciała).

Puszysta masa biszkoptowa.


        A jak robienie ciasta przebiegało u mnie?

       Ciasto miało pełnić funkcję urodzinową, kupiłam świeczki i pomyślałam, że będzie to świetny torcik. Podzieliłam białka i żółtka do różnych miseczek. Chciałam je ubić (nie zapomniałam nawet wziąć z mego domu rodzinnego trzepaczkę do jajek jako końcówkę do blendera). No i wtedy zorientowałam się, że nie wzięłam przejścia, które by mocowało trzepaczkę do sprzętu. No nic, ubijam żółtka ręcznie, trzepaczką, która jest mała i niewygodna do trzymania. Udało się, Teraz białka. Myślałam, że się skicham - nie polecam nikomu nie mieć miksera. Odchodziłam od masy robiąc sobie przerwy, równolegle odchodząc od zmysłów. Było już srogo po godzinie 21, gdy wyjęłam gotowy biszkopcik i zajęłam się kremem.
       Czytam przepis dalej - ubić 600g śmietany na sztywno. Nie, trzeci raz to samo, a ręka już była dla mnie bardzo mało wyczuwalna. Biorę się do pracy, mija 20 minut, a tu śmietana coraz rzadsza. Nie czując już mojej ręki w ogóle, zdecydowałam się na drastyczny ruch - chciałam ubić śmietanę zwykłym blenderem i wyszła mi z tego śmietanowa zupa, Rozpacz, Ubijam dalej ręcznie kolejne 10 minut, próbując odratować krem. nic z tego, w dodatku jest kwaśny, a w przepisie nie dodaje się do śmietany kremu. Dziwne. Telefon do mamy "Halo, da się ubić śmietanę na sztywno ręcznie?" "Da się, tylko trzeba długo. Masz silną pomoc w domu - skorzystaj." Nie wiem, czy mężczyźni to robią specjalnie, aby nie pomagać zbyt wiele w kuchni, ale tego, co wykonywał mój, nie można było nazwać ubijaniem. Jak już odchodził od miski usłyszałam "idź do sąsiadów po mikser". Ale nie - zawalczę. Więc ubijam sama kolejne 10 minut. Jest przed godziną 22, a ciasto musi być gotowe do północy. Dobrze, ze już nie czuję ręki, bo mnie przestała boleć,
    Zakładam buty, wyruszam do sąsiadów po mikser. Po rozmowie ze wszystkimi osobami zamieszkującymi moje piętro, wyruszam niżej. W końcu, po wieczornym zapoznaniu połowy bloku, będąc ubrana w dół od piżamy i kapcie z kotkami, jedna pani pożycza mi mikser. Miksuję 3 minuty i nic. Telefon do mamy: "Ubijam cały czas, już mikserem i śmietana jest coraz rzadsza..." 
M: "A jaką masz śmietanę?" 
ja: "No 18% tak jak jest w przepisie." 
M:"A przeczytaj przepis." 
ja: "600g śmietany 30%. O Boże!" 
M: "18% nigdy Ci się nie ubije. Idź do sklepu, póki jest przed 22."
         Pozostało mi kilka minut do zamknięcia sklepu. Zakładam spodnie na piżamę i wyruszam. Po drodze pukam do sąsiadki, że potrzymam mikser jeszcze jakieś 15 minut, bo własnie muszę kupić śmietanę.
        Wróciłam ze śmietaną, zdążyłam przed zamknięciem sklepu wykupując trzy ostatnie opakowania śmietanki do deserów. W domu, nie zdejmując kurtki, miksuję czym prędzej. Jest, ubiła się. Myję mikser, oddaję. Uff. Przygotowywanie jabłek poszło już jak z płatka. Jeszcze dekoracje. Do odrobiny kremu śmietanowego, dodaje kakao i za pomocą rękawa piszę na cieście urodzinowy napis. Wbijam świeczki. Udało się. Ciasto otrzymało komplement, że jest jednym z najlepszych na świecie (nie wiem, czy to może dlatego, że jeszcze nie zeszły mi wypieki ze złości, ale miło było to usłyszeć). Bez zmywania naczyń idę spać z brzuchem pełnym śmietany od ciągłego jej próbowania.


piątek, 2 stycznia 2015

Czy na pewno dobrze spisaliśmy postanowienia noworoczne?

     Dziś była brzydka pogoda, wiało, padało i choć nie było mrozów było dość nieprzyjemnie. I dalej jest. Mimo to, jadąc samochodem, zauważyłam biegacza. Pomyślałam "ale super, że ktoś mimo takiej pogody biega, skoro innym nawet nie chce się wyjść z łózka... jeśli wzięli dziś wolne" (lub za bardzo pobalowali w środę).Jadę dalej - znów biegacz i znów! Zastanawiam się, czy przy brzydkiej pogodzie się lepiej biega - nie, to nie o to chodzi. Olśnienie! Dziś jest pierwszy/drugi (zależnie od ambicji) dzień realizacji postanowień noworocznych!

Obrazek stąd.

     No i moja radość gwałtownie zamieniła się w obawy o tych ludzi. Mianowicie:
a) czy nie spodziewają się zbyt dużych osiągów i 42km to dopiero rozgrzewka?
b) czy nie przestaną biegać po pierwszych zakwasach (to by wypadało koło niedzieli)?
c) czy nie lepiej było postanowić to sobie na wiosnę? Jeśli ktoś zaczyna teraz biegać i jego organizm nie jest przyzwyczajony do wysiłku, tymbardziej do wysiłku na zewnątrz, to albo się zniechęcą pogodą za kilka dni, albo dołączą do reszty i będą leżeć w łóżku całymi dniami, jednakże z powodu zapalenia płuc.

Źródło tu.

    A więc okazuje się, że jedyną trudnością w postanowieniach noworocznych nie jest ich dotrzymywanie, tylko samo zaplanowanie działania. Chciałam wyjaśnić, że nie jestem przeciwko rozpoczęciu biegania, wręcz przeciwnie - tylko czy na pewno wszyscy to przemyśleli i odpowiednio się przygotowali?
       Szczególnie od strony zdrowotnej.
     To najważniejsze, o czym chciałam napisać w tym poście, nie tylko ze względu na datę. Otóż każdemu zapalonemu biegaczowi polecam DOKŁADNE BADANIA. Przy tych dwóch słowach mogłabym postawić jeszcze szereg wykrzykników. Uważam,że to jest niezbędne, gdy chcemy zacząć nie tylko biegać, ale także pływać czy grać w squasha. Wiele osób uważa, że bieganie jest zdrowe, więc nie może to zaszkodzić, szczególnie na serce. Poza tym jestem zdrów jak ryba, nie miałem kataru od trzech lat, a tak naprawdę to nigdy nie miałem świnki ani ospy. Świetnie, gratuluję! Owszem, bieganie działa pomocnie na serce, ale gdy jest ono zdrowe. Gdy serce jest chore lub posiada jakąś wadę - wysiłek fizyczny może zaszkodzić! Może doprowadzić do ciężkiego stanu lub nawet zgonu (atak serca). Tak wiele się słyszy o tym, że uczestnik maratonu wylądował w szpitalu. To samo tyczy się osób, które wykupiły sobie właśnie karnety na siłownie i z nich korzystają. Szczególnie, że teraz jest prawdziwy fitnessowy boom, wiele ludzi uczęszcza na siłownię bez badań, A oczywiście siłownia nam ich nie zaproponuje, ponieważ to byłoby równoznaczne ze stratą 1/3 klienteli. Taki oto zdrowy tryb życia nam proponują.
      Trzeba się przebadać. A na pewno zatrzymać się, gdy cokolwiek kłuje w klatce piersiowej! Podczas jednego treningu z moim biegowym partnerem coś chwilkę mnie zakłuło w klatce piersiowej, tuż po tym jak zaczęłam u mnie podejrzewać jakieś kłopoty z sercem. Powiedziałam, żebyśmy zwolnili, bo coś mnie zabolało, na co od razu usłyszałam "zatrzymaj się, nie biegniemy dalej!". Pierwsze, co odpowiedziałam, to było "no coś Ty, przecież nic się nie dzieje", "a słyszałaś, ile ludzi ląduje w szpitalu po treningu?". Wróciliśmy do domu pieszo. Gdyby nie jego interwencja, nie wiadomo jakby się skończyła moja głupota i brak wiedzy.
      Często ta pierwsza oznaka jest ignorowana i człowiek dalej ćwiczy. To wielki błąd. W czasie ćwiczeń kondycyjnych nasz organizm pracuje na najwyższych obrotach. Gdy cokolwiek jest nietak, należy od razu, bezwzględnie zaprzestać działania i obserwować, czy ból ustępuje. Jeśli nie - trzeba zadzwonić po karetkę. Nie przesadzam. Nie sądźmy, że jesteśmy z tytanowych śrubek. (Sama tak o sobie myślałam i przyznaję,że to mi nie zaplusowało.) To własnie podczas wysiłku jest największe prawdopodobieństwo, że objawi się jakaś dysfunkcja serca, nawet gdy nie odczuwaliśmy jej podczas zwykłej codzienności. Ponadto, warto wiedzieć, że niektóre wady serca nie objawiają się w ogóle w zauważalny sposób (np. arytmie). Dlatego przestańmy sądzić, że skoro nic nas nigdy nie bolało i nie boli, to nic nam nie jest.
       Szczerze mówiąc, mogłabym napisać ten post na czerwono i oprawić w ramki. Moim znajomym zwracałam uwagę na ten problem, ale chciałabym, żeby mój apel dotarł do szerszej publiczności. Jeśli wszystkie badania wyjdą nam dobrze, możemy bezpiecznie uprawiać sport.

Źródło tu.

       Piszę szczególnie o sercu, ale tak naprawdę warto przebadać również inne rzeczy - np. stawy, kolana. To już tematy medyczne, nie mogę się o nich wypowiadać. Ze swojej prywatnej strony proponuję na pierwszy rzut badania: EKG i echo serca, próbę wysiłkową. Dla mnie są to podstawowe badania, które dadzą dobry obraz tego, co dzieje się z naszą jedyną pompką.
     Zrobię również reklamę. Wiem, że w LuxMedzie można się przebadać pod katem wysiłku fizycznego. Jest to dość drogie, ale oferują nam kompleksową opiekę. Oczywiście, jeśli ktoś może zrobić badania taniej, to zapraszam! Tutaj zostawiam link. Ważne, aby je wykonać i żeby je zinterpretował specjalista!
         A teraz koniec ulotki centrum medycznego. Mi również nic nigdy nie dolegało (oprócz anginy), a na siłowni biegałam jak chomik w kółeczku.. I nagle okazało się, że mam "problemy sercowe" i wylądowałam na SOR-ze, o czym w jednym z kolejnych postów, bo to, co tam się dzieje wiedzą tylko emeryci i ja. Warto się tym podzielić. Wracając do dzisiejszego tematu - zakazano mi bezwzględnie wysiłku fizycznego i wysyłano mnie na operację. Zatem zgłoście się do lekarza, żeby się nie dowiedzieć o problemach już w karetce.
        Po badaniach proszę spełniać swe postanowienia. Życzę wszystkim zdrowia i szczęścia (bo jak to mawia mój znajomy "nawet zdrowy może wpaść pod samochód") oraz wytrwałości w Nowym Roku. Trenujmy zdrowo!

Obrazek wzięty stąd.