poniedziałek, 1 grudnia 2014

Pastafarianizm.

     Trudno mi teraz powiedzieć, kiedy stałam się fanatyczną wyznawczynią tej religii... Makaron był zawsze mile widziany na moim talerzu. Z czasem jednak przerodziło się to w obsesję. Przez połowę tego roku, którą spędziłam w Hiszpanii było naprawdę niewiele dni bez makaronu. (Czasem wstyd mi było pichcić, gdy któryś ze współlokatorów patrzył na mnie jakby podejrzewał, że nic innego poza makaronem nie umiem przygotować.) Tam też mogłam sobie pozwolić na kulinarne swawole, których w mym rodzinnym domu mi zabraniano słowami "Gotuj co chcesz, tylko nie ruszaj tych garnków, nie przestawiaj przypraw, nie dotykaj kuchni, a najlepiej to zamów sobie pizzę."
     Za to grudzień mogłam rozpocząć makaronem. Ponadto przerwałam również swoją złą passę... Otóż od czasu powrotu do Polski nie udawało mi się zrobić tak dobrej carbonary jaką robiłam w Hiszpanii. Nie wiedziałam w czym rzecz, wciąż wychodziła niezbyt dobra. Proporcje składników były takie same, jednak wina leżała w ich jakości. Jednak ostatnio w desperacji postanowiłam nie oszczędzać na składnikach do carbonary i kupiłam rzeczy, które mi najlepiej smakują (nie chodzi o to, że to musiały być najdroższe produkty z całego sklepu, ale takie, których kiedyś próbowałam i wiem, że same w sobie są dobre).
     Mój przepis niestety będzie ubogi w dokładne ilości niektórych składników, ponieważ akurat carbonare robię zupełnie na oko, jednak postaram się dokładnie opisać ile czego potrzeba i co ma z tego wyjść :). Potrzebne składniki na dwie osoby:
+ 2 jajka
+ 200g makaronu (najbardziej do carbonary lubię linguine, wcale nie spaghetti)
+ 2 półcentymetrowe lub szersze plastry boczku gotowanego lub wędzonego (mają się dać łatwo pokroić w grubą kostkę)
+ ser (w moje kubki smakowe najlepiej trafia nie parmezan, a Dziugas)
+ oliwa z oliwek extra virgin
+ sól, pieprz
+ bazylia, oregano
Bez śmietany! Zaznaczam to dość wyraźnie, bo uważam, że dodawanie śmietany do carbonary to polski wynalazek, który psuje danie, a ponadto wtedy nie powinno to już funkcjonować w menu pod tą nazwą. Zniechęca mnie ten pomysł do tego stopnia, że jeśli zamawiając carbonarę w restauracji wyczuję w niej śmietanę, to już nie wracam do tego lokalu.
      Przygotowanie: do garnka wlewamy wodę (przynajmniej 3 litry, makaron uwielbia dużo wody) i solimy ją (najlepiej po zagotowaniu wody i przed włożeniem makaronu). Gdy woda się zagotuje, wkładamy makaron, a obok rozgrzewamy oliwę na patelni i kroimy boczek w dużą kostkę (i tak kawałki się trochę skurczą po upieczeniu), a następnie wrzucamy go na patelnię. Można go również podlać wytrawnym białym winem. Po usmażeniu zestawiamy patelnię z ognia do ostygnięcia, Gdy obie rzeczy nam się przygotowują robimy sos. Do sporej miski wbijamy dwa jajka i roztrzepujemy. Dodajemy taką ilość startego sera, aby sos był gęsty (nie spływał z widelca), dodajemy dużo pieprzu (ja najbardziej preferuję taki, który nie jest zbyt bardzo zmielony i widać go wyraźnie. Jednak nie polecam trójkolorowego). Gdy nasz ser nie był wystarczająco słony, sypiemy trochę soli. Na koniec odrobinę oregano i bazylii i sos gotowy! Gdy odcedzimy makaron, wykładamy go najpierw na patelnię do upieczonego boczku, mieszamy, a następnie całość wkładamy do miski z sosem i mieszamy energicznie, aby jajko się nie ścięło (dlatego warto boczkiem zająć się na początku i go zestawić, aby ostygł i nie ogrzał aż tak bardzo makaronu). Wymieszaną porcję rozkładamy na talerzach i ścieramy jeszcze trochę sera na wierzch. I ucztujemy ze smakiem!

Oto moje dzisiejsze spaghetti. Najmocniej przepraszam za jakość zdjęcia, ale nie dysponuje zbyt dobrym sprzętem. trzeba mi uwierzyć, że na żywo wyglądało o wiele lepiej :)

P.S. Jutro drugi trening pupy! Już nie mogę się doczekać!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz